Mieszkam w szpitalu. Przynajmniej w najbliższym czasie. Od 25 listopada 2018r., kiedy się dowiedziałam, ze zostaję, ze jednak pilna lista do przeszczepu juz od teraz...oddycham szpitalnym zaduchem.
.... Tydzien...Miesiąc Pół roku..
Tego nie wiem. Nikt tego nie wie.
...Ktoś umrze...
Kryzys.
Kryzys możnaby podzielic na dwa rodzaje:
- Kryzys dnia codziennego, objawia sie jak sama nazwa mowi codziennie. Pojawia sie wieczorem koło godziny 18..19tej. Robi sie cicho i pusto w szpitalu..czas zaczyna sie dłuzyc, opcje na robienie czegokolwiek są ograniczone. Zimno, ciemno. Brakuje swietlicy, sali telewizyjnej, sali gier, czegos w tym rodzaju.., gdzie mozna by bylo spedzac czas ze wspoltowarzyszami niedoli. Zostają nasze duszne pokoje lub tylko dluuugie korytarze, po ktorych snujemy się..my chorzy i nasze pompy, ratujace nam tymczasowo nasze zycia. Z pompą do toalety, z pompą pod prysznic, z pompą do łóżka, czy na spacer..te kabelki, rureczki, wenfloniki, zdezelowane żyly, ciągłe kłucia..wszystko z powodu pompy, potrzeby stalego przyjmowania pewnych leków.. Mąż czy żona przy pompie to pikuś. Z pompą się nie rozstajemy...
Ogolnie mozna by grac w gry planszowe z chlopakami, lub poogladac telewizje, (z Marcinem - czeka na serce tutaj juz ok. 5 miesiecy oraz Maćkiem, czeka na jakąs decyzje lekarzy, na razie nawet nie wie na co czeka). Gier mam cale mnostwo. Ale jakos zawsze ktos nie ma sil, ochoty czy dobrego samopoczucia. Zawsze na zmiany cos komus dolega. Dodatkowo po intensywnej grze w te nasze planszowki przez ostatnie 2 tygodnie nie chce nam sie na nie patrzec. (Polecam "splendor", lub "carcasone", ale splendor przede wszystkim)
- Kryzys egzystencjonalny.
Przezywam koszmar. Moj osobisty koszmar, a wcale by tak nie musialo byc. Wiadomo. szpital to nie wakacje, ale tez nie więzienie. Nie jestem tu za karę. Jestem z przymusu, ale nie popelnilam żadnej zbrodni ani przestepstwa, zeby karac mnie tym oblesnym przesolonym jedzeniem. Ludzmi w pokoju, ktorzy nie utrzymuja higieny, smierdzacymi potem. Duchotą w pokoju. Wiecznymi gadkami i paplaniną o cudzych sprawach i chorobach, troskliwymi rodzinkami współlokatorek, przesiadujacymi na glowie czlowiekowi calymi dluugimi dniami.
Nie mam wyboru. Zaciskam zęby i trwam dalej, mam nadzieje, ze sie oplaci. Ze czekam na to swoje, pasujace do mnie serce. Najbardziej mnie przeraza, kiedy myślę, że mowiąc serce, za tym stoi cudza smierć. Ciężko przejsc nad tym do porządku dziennego. Tlumaczę sobie, ze dawca nie umrze dla mnie, tylko mimo wszystko, a mnie i innym osobom moze uratowac zycie. A na razie sobie żyje i pewnie ma się dobrze. Nie wie, co go/ją czeka. Tak jak ja. Co mnie czeka. Ciężko pozytywnie mysleć. Oddalam wszelkie zle mysli od siebie. Kiedy poznalam na poczatku roku kolege, ktory tu czekal, na oddziale na przeszczep, zastanawialam sie jak to jest. Co on czuje. Jak mozna zyc, z taką swiadomoscią, ze kladziesz się na niewiadomą, na stół, jak spedzasz te chwile, nie wiadomo czy ostatatnie. Czy piszesz testamenty, czy sie modlisz, czy chodzisz do kosciola, czy nagrywasz filmiki pożegnalne, czy podajesz bliskim hasla do kont bankowych..czy rozwiazujesz niepotrzebne umowy..
..przyszlo mi się dowiedziec. A wiec, spisalam testament na kartce, pozamykalam niepotrzebne konta w banku, jakies dziwne ubezpieczenia, ktore pewnie byly tylko wyciaganiem pieniedzy. Na infolinii panie chcac mnie przekonywac, zebym zostala, tracily chwilowo mozliwosc rozmawiania, jak mowilam ze czekam na taka operacje i mogę tak naprawde nie przezyc. To zamykalo im usta. Juz mnie nie przekonywały, zebym zostala. Staram sie zobic jak najlatwiej mojej rodzinie..w razie mojej smierci.
...Jednoczesnie nie szykuję się na pewną smierć, ale mam tę opcję z tylu glowy..
..ale z niej nie skorzystam...łudzę się, ze to nie mój czas jeszcze..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz