Rocznica. To wlasnie dzis. 24.01.2020 moja nowa data urodzin. Pierwsza rocznica operacji, która zmieniła wszystko w moim życiu. To wydarzenie, które dało mi możliwość dalszego życia. Drugiego, a może i nawet trzeciego. Przede wszystkim nadal żyję. Wydarzylo sie tyle dobrego, że to złe zanikło w oddali. Podsumowując cały miniony rok:
Początek - bardzo kiepski. W styczniu na pilnej liscie do przeszczepu serca czekając w szpitalu. Pogarszający się stan zdrowia z dnia na dzień. Z chwili na chwilę. Nagle okazuje się, że zbiera się rownież konsylium hepatologów, bo wysiada mi również wątroba. Taka wiadomość ścinająca z nóg. Co zadecydują? Najpierw zdecydowali, że NIE muszę mieć podwójnego. Na drugi dzień jednak przyjechali do mnie do Anina, aby mnie zbadac. Po konsultacjach z kardiologami podjęli decyzję.
Podwójny przeszczep serca razem z wątrobą.
Tych przeżyć wewnętrznych nie da się tak łatwo opisać. Człowieczek taki mały w tej całej machinie, zdaje się na wiedzę doktorów i profesorów. Od momentu wpisania na listę do podwójnego przeszczepu do operacji mijają 2 tygodnie. 23.01.19roku o godzinie 23.50 przychodzi do mnie doktor dyżurny poinformować:
"Pani Adrianno jest dla pani serce i wątroba".
Te odczucia i wewnętrzne dylematy pozostaną już ze mną na zawsze.
Czas 14 dni spędzonych na popie po przeszczepie należy do najgorszych w moim życiu. Przede wszystkim unieruchomione ciało słabnie. Podniesienie szklanki do ust to jakiś wyczyn ponad moje możliwości. Gdyby nie styropianowe kubki to bym nie dała rady. Każdy po przeszczepie ma swoje do przejścia. Inne problemy, inne komplikacje. Jedni mają łatwiej, inni trudniej. Ja nie miałam większych komplikacji mimo tak rozleglych operacji. Ale jakieś tam jednak były. Wtedy dla mnie bardzo stresujące. Ogólnie rzecz biorąc nie jest łatwo znieść fizyczną słabość ze sprawną głową. Później na nowo uczę się chodzić. Wózek, chodzik, upadki, wzloty, rehabilitacja ruchowa i w kwietniu po 4.5 miesiacach spędzonych ciurkiem w szpitalu wychodzę o własnych nogach, jeszcze mocno chwiejnych z braku mięśni, ale wiosna mnie wita swoja soczystością i pięknem. Od tamtej pory żyję pełnią sił, chwytam każdy dzień. Oddałam się całkowicie mojej pasji - malarstwu. Nie skupiam się na małych problemikach zdrowotnych, ktore tam zawsze towarzyszą nam przeszczepkom. Globalnie wszystko dziala i oby tak dalej.
Życzę Wszystkim dużo sił wewnętrznych, żeby wszystkie burze, przez które przechodzicie zakonczyły się w końcu pieknym słońcem. Nie można się poddawać. Trzeba walczyć do końca. Zwycięzcami zostają ci, ktorzy walczą.
Więcej przeżyć z mojego życia w innych postach. A poniżej ślady mojego malowania.
Akryl na płótnie, akwarela, suche pastele, tusz.





Brak komentarzy:
Prześlij komentarz